sobota, 26 lipca 2014

Rozdział 8


Rano wstałam cała obolała, wzięłam szybki prysznic, zjadałam kanapkę w biegu, ubrałam się i wyszłam z Kopcikiem. Chodziłam z nim blisko bloku i po piętnastu minutach byliśmy z powrotem w mieszkaniu. Zabrałam swoją torbę i wyszłam do Toscany.
- Hej – przywitałam się z Marcinem – jak po urodzinach? – spytałam przysiadając na krześle barowym.
- Muszę przyznać, że pewnie byłoby lepiej gdybyś pojechała tam ze mną – odparł ze szczerym uśmiechem na twarzy, który zawsze powalał na kolana.
- Musiałam wczoraj załatwić parę rzeczy – powiedziałam – może innym razem – dodałam z uśmiechem.
- Trzymam cię za słowo – powiedział a ja poszłam do kuchni. Przywitałam się z Zuzą i Pablem i zabrałam się do pracy. W pewnym momencie obserwując salę zza okienka zauważyłam wchodzących nowych gości – Andrzeja, Karola i Wojtka. Uśmiechnęłam się mimowolnie na widok mojego sąsiada. Poczekałam aż złożą zamówienie i zabrałam się za jego realizację. Po trzydziestu minutach Marcin zabrał talerze a ja zabrałam się za przygotowywanie deserów dla chłopaków. Kiedy zauważyłam, że wszyscy już zjedli zawołałam Marcina.
- Daj to tamtym trzem chłopakom – powiedziałam podając mu tacę i wskazując na siatkarzy. Marcin spojrzał na mnie pytająco i zapytał:
- Co mam im powiedzieć?
- Powiedz że to od szefowej – rzuciłam z uśmiechem a on odszedł z tacą i niezbyt zadowoloną miną. Obserwowałam chłopaków którzy mocno się zdziwili dostając desery i podpytywali Marcina o więcej szczegółów. W końcu postanowiłam nie trzymać ich dłużej w niepewności i wyjść z ukrycia. Kiedy tylko Andrzej mnie spostrzegł mina mu zrzedła.
- Lila co ty tu robisz? – zapytał głupio.
- Ja tu wszystko doglądam – wyjaśniłam chłopakowi śmiejąc się z jego miny – Wszystko wam smakuje? – zapytałam siatkarzy na co oni ochoczo pokiwali głowami. Po chwili Kłos powiedział trochę głośniej niż normalnie:
- Już wiem skąd cię pamiętam! – uśmiechnęłam się do niego lekko, możliwe, że teraz chłopak mnie znielubi a chyba tego nie chciałam bo ja w miarę upływu czasu zaczynałam go lubić -  To przez ciebie Olka nie chce tu teraz przychodzić – zaśmiał się – Oj niemiła byłaś dla niej.
- Nie lubię jak ktoś obraża moją restaurację – wyjaśniłam chłopakowi z uśmiechem na ustach.
- To ta restauracja jest twoja? – zadał kolejne pytanie Wronka.
- Moja – odpowiedziałam - dlatego obiady masz u mnie zapewnione – dodałam na co on się roześmiał.
- Nie odpuścisz z tym dziękowaniem?
- Raczej nie – odpowiedziałam chłopakowi patrząc mu w oczy – dobra ja muszę wracać do kuchni więc zostawię was samych – powiedziałam – do zobaczenia – dodałam i udałam się w swoją stronę.
- Wieczorny spacer aktualny? – rzucił jeszcze Andrzej kiedy odchodziłam.
- Jasne – odparłam i uśmiechnęłam się do siatkarza.
*
Znikła za drzwiami prowadzącymi na kuchnię i dopiero wtedy oderwałem od niej wzrok. W tym kuchennym kitlu wyglądała wyjątkowo uroczo.
- Wieczorny spacer? Wrona czy my o czymś nie wiemy? – spytał Wojtek patrząc się na mnie. Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Umówiłem się z Lilką, że wieczorami będę z nią wychodził – wytłumaczyłem kumplowi.
- I widać, że tobie bardzo to pasuje – podsumował Kłos.
- Dlaczego miałoby mi nie pasować? – zapytałem kumpla z uśmiechem – przynajmniej mam pewność, że nic jej się nie stanie – dodałem.
- Chciałbyś coś z nią… - specjalnie nie dokończył Włodarczyk.
- Sam nie wiem – odpowiedziałem – jest śliczna i w ogóle świetnie mi się z nią rozmawia i spędza czas no ale jak sobie przypomnę początek naszej znajomości i tą jej oziębłość to nie wiem co o tym myśleć. Mam wrażenie, że tylko dlatego że jej pomogłem zmieniła do mnie nastawienie – dodałem.
- E tam, głupoty gadasz prędzej czy później i tak by cię polubiła – skwitował Wojtek.
- No nie wiem, może.
- Wrona mam do ciebie prośbę – powiedział Karol – mógłbyś jutro wyjść ze mną, Olką i jej przyjaciółką do kina? – zapytał.
- Nie wiem czy to dobry pomysł – odpowiedziałem i mimowolnie spojrzałem w stronę gdzie zniknęła dziewczyna – wiesz wieczorem muszę być w domu.
- Jeden wieczór twoja sąsiadka się bez ciebie obejdzie – powiedział i posłał mi błagalne spojrzenie. Po dłuższych namysłach, zgodziłem się.
*
Jeszcze przez jakiś czas obserwowałam chłopaków,  a w szczególności tego jednego. Złapałam się nad tym, że czasami o nim myślę, nie byłam dumna z tego faktu. Zuza też zaczynała rzucać w moją stronę znaczące spojrzenia, najwyraźniej wiedziała co mi chodzi po głowie. O dwudziestej pierwszej opuściłam restaurację w asyście Marcina. Chłopak stał się mocno opiekuńczy, pochlebiało mi to trochę bo wiedziałam, że to dla tego bo mu się podobam. Ciekawe czy podobam się Wronie? – złapałam się na zastanawianiu nad tym. Dotarliśmy pod mój blok, zaproponowałam Marcinowi herbatę ale on odmówił, musiał wracać do domu żeby posprzątać, jutro przyjeżdżała do niego jego pięcioletnia chrześnica. Pożegnaliśmy się, weszłam do bloku i podreptałam do swojego mieszkania, pod drzwiami właśnie stał Andrzej.
- Hej – przywitałam się – poczekaj chwilkę, wezmę tylko Biszkopta i kurtkę.
- Ok, nie ma sprawy – zabrałam psa, nałożyłam na siebie cienką kurtkę i wyszłam do siatkarza.
Spacerowałam z Andrzejem ponad pół godziny jak zwykle mając przy tym niezły ubaw. Ostatnio był jedną z tych osób z którymi czas biegł za szybko. Niedobrze – myślałam.
- Lilii nie będę jutro mógł z tobą wyjść – powiedział kiedy znaleźliśmy się pod blokiem.
- Andrzej, nie musisz mi towarzyszyć przy każdym wyjściu – powiedziałam – przecież masz też swoje sprawy.
- No tak ale…
- Chyba nie czujesz obowiązku wychodzenia ze mną? – podkreśliłam słowo „obowiązku”.
- Wychodzenie z tobą i Biszkoptem to frajda – powiedział – bo w Bełchatowie oprócz chłopaków i ciebie nie znam nikogo. Nie myśl sobie, że chodzę na te spacery bo czuję się za ciebie odpowiedzialny, no dobra, czuje się za ciebie odpowiedzialny – powiedział, lekko się uśmiechnął i spojrzał mi w oczy. 
- Wiesz cieszę się, że ze mną wychodzisz ale masz też swoje sprawy i swoje życie, nie musisz go pode mnie podporządkowywać.
- Chcę je podporządkowywać pod wieczorne spacery, pasuje? – zapytał a ja tylko się uśmiechnęłam i kiwnęłam głową potakująco – ok w takim razie jutro musisz wrócić do domu zanim zrobi się ciemno ok?
- Ok, ok – powiedziałam – no albo poprosić kogoś innego… -  Wrona dziwnie spochmurniał.
- Albo poprosić kogoś innego – powtórzył pod nosem.
- Wpadniesz na kolację? – zapytałam z uśmiechem.
- Nie, nie chcę cię wykorzystywać.
- Nie wykorzystujesz – odparłam.
- Jeszcze zdążysz się mną znudzić – powiedział z uśmiechem i oboje wróciliśmy do swoich mieszkań.
Kolejnego dnia wstałam dość późno bo nie musiałam iść do pracy. Jak zwykle spędziłam trochę czasu w łazience, ubrałam się i wyszłam z Biszkoptem. Czterdzieści minut spaceru i powrót do domu. Zapowiadał się leniwy dzień. Przez kilka godzin leżałam na kanapie z laptopem na kolach, o czternastej zdecydowałam się przyrządzić jakiś obiadek. Włączyłam jak zwykle jedną z płyt Beyonce i zabrałam się do pracy. Gotowanie to było to! Jedyna czynność, która tak naprawdę mnie odprężała i dawała mi jeszcze na dodatek mocnego kopniaka. W kuchni czułam, że żyję, ale ta moja kuchnia przestała mi do końca wystarczać. Zauważyłam, że ostatnio bez przerwy porównuję ze sobą dwie sylwetki. Andrzeja i Marcina. Z tym drugim znam się zdecydowanie dłużej, lubię go a nawet mi się podoba ale czy to wystarcza? Andrzej już od naszego pierwszego spotkania dosłownie mną zawładnął, omotał – w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Nie wiedziałam co mogę o tym wszystkim myśleć.
Po zjedzonym obiedzie postanowiłam znowu wyjść z psem i przejść się do Toscany. Przebrałam się w sukienkę zrobiłam sobie lekki makijaż, zabrałam torebkę, okulary przeciwsłoneczne i wyszłam z mieszkania wraz z moim psem. Przemierzając ulice Bełchatowa moją uwagę przykuła pewna grupka – dwóch mężczyzn (niecodziennie wysokich) oraz dwie dziewczyny -  Andrzej, Karol, jego luba i jeszcze jakaś inna dziewczyna. Karol szedł trzymając swoją dziewczynę za rękę a kilka kroków za nimi szli Andrzej i tajemnicza dziewczyna, dziewucha, baba. Szli akurat tym chodnikiem, którym powinnam iść do Toscany. Iść albo nie iść? – zadawałam sobie pytanie. W końcu wybrałam inną drogę, chyba nie chciałam już nigdy więcej znaleźć się obok NIEGO. Wystarczyła krótka chwila, Andrzej uśmiechnięty od ucha do ucha w towarzystwie ślicznej brunetki i mój dobry humor diabli wzięli. Właściwie sama nie wiem dlaczego zareagowałam tak a nie inaczej. Może zaczęłam poważniej o nim myśleć? Nie, ale fakt ten chłopak był dla mnie ważny, może jako przyjaciel… A może zaczynałam go pragnąć?
Dotarłam do restauracji cały czas o nim myśląc. O tym czy dowiem się kim ona jest, kim jest dla niego? Pewnie to ze względu na nią zrezygnował z wieczornego spaceru.
- Zrób mi drinka – powiedziałam siadając na barowym krześle, Marcin spojrzał na mnie badawczo.
- Coś się stało?
- Nie, po prostu chcę się napić – powiedziałam zrezygnowana.
- A czego chciałabyś się napić?
- Zaskocz mnie –powiedziałam tylko i oparłam głowę na blacie.
- Widzę, że ktoś ma dziś gorszy dzień, chcesz pogadać?
- No chciałabym ale właściwie chyba nie ma o czym gadać – powiedziałam i upiłam łyk drinka, który mi podał.- Ej nie mówiłam nic o tym, że ma być bezalkoholowy!
- W tak wczesnych godzinach damie nie wypada pić – zaśmiał się chłopak. – Ale wieczorem… Może masz ochotę wyjść dziś do jakiegoś klubu? – spytał.
- Nie, tam jest za głośno – powiedziałam z uśmiechem. – Może do kina? – zapytałam chłopaka na co on ochoczo przystał. Umówiliśmy się, że spotkamy się pod kinem o 20.


Kolejny :) Mam nadzieję, że się spodoba. Komentujcie. Do następnego :* :* :*

sobota, 19 lipca 2014

Rozdział 7


Otworzyłam oczy. Byłam w cudzym pokoju, najwyraźniej jego sypialni. Leżałam z głową na jego torsie. To co dla mnie zrobił już na zawsze pozostawi ogromny dług wdzięczności jaki u niego zaciągnęłam. Andrzej stał się moim bohaterem, człowiekiem, który uratował mnie przed wielkim koszmarem. Nie wiem jak mu się odwdzięczę, nie wiem co mogę zrobić żeby choć w drobnej części zrekompensować mu jego czyn. Zdawałam sobie sprawę, że on wiedział jak bardzo poważna była to sytuacja, gdyby nie on… Nawet nie chcę o tym myśleć.
Postanowiłam, że pierwszym krokiem w stronę nie znających końca podziękowań z mojej strony będzie przygotowanie śniadania dla siatkarza. Udałam się do kuchni i pozwoliłam sobie korzystać ze wszystkiego jak u siebie. Po trzydziestu minutach śniadanie leżało już na stole w salonie, który tak jak u mnie połączony był z jadalnią i kuchnią. Chłopak idealnie wyczuł moment. Wszedł do pokoju ubrany tak jak wczoraj z resztą ja byłam w takiej samej sytuacji. Uśmiechnął się do mnie lekko i zaspany usiadł przy stole.
- Jak się czujesz? – zapytał kiedy ja przysiadłam obok niego.
- Już jest dobrze – odpowiedziałam – pozwoliłam sobie przygotować śniadanie w ramach maleńkich przeprosin, za to że nie dałam ci spokoju i nie poszłam do siebie.
- Przecież chciałem żebyś została – powiedział – i pamiętaj, że nie musisz mi być za nic wdzięczna, każdy by tak postąpił.
- No nie wiem, ktoś inny może by to zlekceważył i po prostu ominął.
- Nie sądzę – odpowiedział i zrobił łyk kawy.
- To nie zmienia faktu, że nie wiem co mogę dla ciebie zrobić, jak dziękować.
- Możesz robić mi śniadania – zaśmiał się chłopak, co rozładowało troszkę mój uroczysty ton.
- Andrzej ja mówię poważnie, nie wiem co mogę robić?
- Ale ja wiem, jeśli chcesz mi się jakoś zrekompensować to musisz iść dziś na policję, złożyć zeznania co zresztą ja też zrobię i postarać się zapomnieć o tym co miało miejsce – powiedział patrząc mi głęboko w oczu i trzymając moją dłoń.
- Zgoda.
Po śniadaniu wróciłam z psem do domu wzięłam kąpiel, ułożyłam włosy, ubrałam się i umalowałam. Dopijałam jeszcze zieloną herbatę kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. To był Andrzej, gotowy do pójścia na policję. Nałożyłam jeszcze buty i wypuściłam Biszkopta na balkon. Po kilku minutach spędzonych w samochodzie Wrony byliśmy już na komisariacie. Złożyliśmy zeznania, najpierw ja jako poszkodowana a następnie Andrzej jako świadek wydarzenia. Funkcjonariusze poinformowali mnie, że przyjęli jakiś czas temu zgłoszenie o gwałcie a napastnik był z opisu taki sam jak ten którego przedstawiłam ja. Miałam nadzieję, że policja zrobi wszystko aby znaleźć tego człowieka. Opuściliśmy posterunek i wróciliśmy do mieszkania, chciałam iść już do Toscany ale musiałam jeszcze wyjść z Kopcikiem. Wrona oczywiście chciał iść ze mną ale wytłumaczyłam mu, że w biały dzień raczej nikt mnie nie napadnie, za to co do wieczorów nie miałam nawet nic do gadania, skutecznie upierał się przy swoim. Wreszcie po długich minutach zgodziłam się żeby towarzyszył mi zawsze w wieczornych spacerach z psem. Fakt, bałam się nawet myśleć co by było gdybym musiała o zmierzchu wyjść z psem, ale nie chciałam żeby siatkarz rzucał swoje obowiązki tylko po to aby mi towarzyszyć.
Wróciłam do domu i ponownie z niego wyszłam tym razem z psem, spacerowaliśmy pół godziny potem zaprowadziłam Kopta do mieszkania i poszłam do pracy.
- Dlaczego nie odbierałaś telefonu? – tak powitała mnie Zuza.
- Miałam kilka spraw do pozałatwiania – odpowiedziałam jej i posłałam znaczące spojrzenie, od razu załapała. Poszłyśmy na sale i usiadłyśmy przy jednym ze stolików.
- Co się stało? – zapytała patrząc mi w oczy.
- Wczoraj… jakiś koleś… próbował mnie zgwałcić – wyrzucałam z siebie słowa – gdyby nie Andrzej to… - dodałam i zaczęłam płakać. Zuzia nic nie powiedziała tylko podeszła do mnie i przytuliła mnie mocno, zaczęła machinalnie gładzić mnie po głowie i szeptać, że wszystko jest w porządku i nie pozwoli mnie skrzywdzić. Całą sytuację obserwowali zza baru Pablo i Marcin. Kiedy tylko spostrzegli, że zaczęłam płakać szybko podeszli do nas i zaczęli wypytywać co się stało. Ja nie chciałam żeby wiedzieli ale Zuza miotana porywami złości powiedziała chłopakom to co ja jej przed chwilą. Obydwaj bardzo się przejęli, szczególnie Marcin, już od dłuższego czasu a w zasadzie odkąd zaczął dla mnie pracować zauważyłam, że się we mnie zadurzył. Facet owszem był bardzo przystojny ale ja przecież nikogo nie szukam więc nawet nie dawałam mu złudnych nadziei. Teraz to on był najbardziej zmartwiony i wyglądało to szczerze co odrobine mi pochlebiało. Uspokoiłam ich mówiąc, że byłam na policji i że wyszłam ze wszystkiego praktycznie cała. Teraz już nie tylko Andrzej ale także trójka moich pracowników planowała, że nigdzie nie da mi się ruszyć bez obstawy.
Po skończonej pracy wracałam do domu odprowadzana prze nikogo innego tylko Marcina. Zawsze go lubiłam bo posiadał wielkie poczucie humoru i był pozytywnie nastawiony do życia, teraz rozśmieszał mnie zabawnymi historiami z jego podróży. Dotarliśmy do mojego mieszkania cali i zdrowi, zaprosiłam Marcina do środka ale odmówił bo jechał jeszcze do Łodzi na urodziny kumpla, zaproponował mi żebym pojechała z nim ale miałam jeszcze inne sprawy na głowie więc odmówiłam. Zdążyłam zamknąć za sobą drzwi, wejść do kuchni i otworzyć lodówkę kiedy usłyszałam pukanie. To był Wronka.
- To jak idziemy na spacer? – zapytał a ja lekko się uśmiechnęłam. Zawołałam Biszkopta i zaczepiłam smycz na obroży. Spacerowałam z Andrzejem cały czas rozmawiając. Okazało się, że spędzanie z nim czasu było bardzo przyjemne. Czułam się przy nim swobodnie pomimo tego, że coraz bardziej niebezpiecznie zaczęliśmy się do siebie zbliżać. Powoli zaczęłam obawiać się do czego mogą nas zaprowadzić te wszystkie wspólne wyjścia i to, że w pewnym sensie poprzez to co dla mnie zrobił stał się dla mnie jedną z ważniejszych osób. Po czterdziestu minutach wróciliśmy do naszego bloku. Zaprosiłam chłopaka do siebie na co chętnie przystał. Zaparzyłam dla nas herbatę i zabrałam się za przygotowanie kolacji na której został Wroniasty.
- Świetnie gotujesz – powiedział kiedy obydwoje zajadaliśmy się przygotowanym posiłkiem – nie to co ja, najlepiej wychodzi mi kawa z ekspresu, no i może jeszcze jajecznica – zaśmiał się.
- Wiesz teraz jestem twoją dłużniczką więc jeśli chcesz mogę cię dokarmiać – również się zaśmiałam.
- Lilii przestań już, proszę. Nie jesteś moją dłużniczką, nie musisz mi nic zawdzięczać, każdy kto by tamtędy przechodził postąpiłby tak samo – zaczął tłumaczyć a po chwili dodał na rozładowanie atmosfery – no ale w sumie obiadem u ciebie bym nie pogardził. Chłopak siedział u mnie jeszcze godzinę a potem wrócił do siebie. Wreszcie mogłam zająć się sobą, wzięłam kąpiel a następnie wzięłam laptopa na kolana i złożyłam zamówienie jedzenia do restauracji. Potem opłaciłam rachunki i zabrałam się za czytanie. Usnęłam na kanapie z Biszkoptem obok siebie.

Przepraszam, że tak późno ale niestety wcześniej nie miałam czasu na wstawienie. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Dziękuję serdecznie za wszystkie oddane komentarze - są dla mnie naprawdę ważne, dzięki. Do następnego! Pozdrawiam :*

sobota, 12 lipca 2014

Rozdział 6


Stałam przed drzwiami i dzwoniłam dzwonkiem, ale po pierwszym naciśnięciu stwierdziłam, że to trochę głupie bo zza drzwi było słychać głośną muzykę, jednak nie chciałam sama pchać się do mieszkania więc nacisnęłam dzwonek jeszcze raz. Nikt mi nie otworzył. Postanowiła wejść do środka, doznałam szoku. Mieszkanie wyglądało jakby mieściło pół Bełchatowa.  Niektórzy stali i rozmawiali z kieliszkami, kubkami i szklankami w dłoniach inni siedzieli na czym było można i lekko podrygiwali w rytm muzyki – The Offspring – jak zdążyłam wywnioskować.
Chyba po kilku sekundach udało mi się go dostrzec. Stał odwrócony do mnie plecami, rozmawiał z jakąś dziewczyną. Źle się czułam sama wśród tylu nieznajomych twarzy, miałam ochotę podejść do gospodarza, ale z drugiej strony nie chciałam mu przeszkadzać, myślałam także o wyjściu i byłabym bliska opuszczeniu mieszkania gdyby nie fakt, że w tej chwili podszedł do mnie Karol Kłos.
- Cześć – przywitał się ze mną -  jestem Karol, spotkaliśmy się jakiś czas temu na klatce – powiedział z uśmiechem wyciągając do mnie rękę.
- Tak pamiętam, jestem Lilii – powiedziałam i uścisnęłam dłoń mojemu nowemu, staremu znajomemu.
- Kurczę mam wrażenie, że skądś cię znam, ale nie mogę sobie przypomnieć skąd – oznajmił po chwili lustrując mnie wzrokiem.
- Pewnie z klatki schodowej – zaśmiałam się i dalej udawałam, że go nie kojarzę.
- Nie, mam wrażenie, że kiedyś się spotkaliśmy – dalej upierał się przy swoim.
- No nie wiem, ja niestety nie przypominam sobie żebym kiedykolwiek miała z tobą do czynienia. Chociaż nie wiem, może wdziałeś mnie na meczu czy coś.
- Na meczu? – zamyślił się na chwilkę – A podobno nie lubisz siatkarzy.
- No właśnie, siatkarzy – uśmiechnęłam się zawadiacko i w tym momencie podszedł do nas Andrzej.
- Cześć, cieszę się że przyszłaś – posłał mi szeroki uśmiech – mam nadzieję, że Kłos cię nie zanudził?
- Nie, co ty – zaprzeczyłam – mam coś dla ciebie – powiedziałam i podałam mu ozdobną torebkę z wysoko procentową zawartością – nie wiedziałam co mogę kupić do mieszkania, więc pomyślałam, że pomogę uzupełnić ci barek – uśmiechnęłam się.
- Dzięki, nie trzeba było nic przynosić, samo to, że jesteś dużo dla mnie znaczy – powiedział z lekkim zakłopotaniem, Kłos zdążył się już oddalić więc zostaliśmy sami. Uśmiechnęłam się do niego bo nie wiedziałam co mam odpowiedzieć.
- Napijesz się czegoś? – zapytał – może wina?
- Chętnie – odpowiedziałam i podążyłam za siatkarzem.
Wrona starał się jak najlepiej mnie ugościć, pewnie dlatego, że nie znałam absolutnie nikogo oprócz niego i Kłosa. Poznałam jeszcze jednego kolegę Andrzeja – Wojtka. Starałam się nie odstępować od środkowego ponieważ sama źle czułam się wśród tych wszystkich ludzi, pogawędziłam jeszcze trochę z gospodarzem na dość neutralne tematy, on opowiadał mi o przeprowadzce i o tym, że trudno jest mu się przyzwyczaić do nowego miejsca, ja poopowiadałam mu troszkę o mieście i okolicach. W pewnym momencie wydało się, że obydwoje pochodzimy z Warszawy. Kilka lampek wina później Wrona próbował wyciągnąć ze mnie dlaczego nie przepadam za siatkarzami. Niestety – dla niego – nie powiodło się.
Około dwunastej wróciłam do domu, muszę przyznać, że wieczór zaliczyłam do udanych. Niestety musiałam jeszcze wyjść z Biszkoptem. Uwielbiałam z nim spacerować ale nie w środku nocy kiedy byłam już zmęczona. No ale cóż pies był także obowiązkiem. Zmyłam makijaż, przebrałam się w coś wygodniejszego i wyszłam z Kopcikem. Noc była chłodna, żałowałam, że przez światła ulic nie można było dostrzec rozgwieżdżonego nieba. Kiedy byłam mała często z tatą jeździliśmy za miasto obserwować gwiazdy on znał dobrze wiele konstelacji, dzięki niemu ja z czasem też nauczyłam się je znajdować. Zatrzymałam się z Biszkoptem w parku żeby na chwile spuścić go ze smyczy, czekałam aż się wybiega. Nagle spostrzegłam, że ktoś zmierza w moją stronę, no ale nie było to dziwne bo w końcu dziś był wakacyjny piątek a właściwie już sobota. Czekałam na Biszkopta a ten „ktoś” coraz bardziej się zbliżał, nie wiem czemu przeszła mnie jakaś dziwna myśl, zaczęłam się bać.
- Biszkopt! – krzyknęłam na psa ale ten mnie zlekceważył, spróbowałam zagwizdać ale to także nie poskutkowało.
- Chyba pies cię trochę nie słucha co? – zapytał mężczyzna .
- Najwyraźniej nie – odparłam od niechcenia bo nie zamierzałam wdawać się w jakąkolwiek rozmowę z obcym.
- Już noc a ty jesteś tu sama? – zadał kolejne pytanie.
- Jestem tu z psem – odparłam i zmierzyłam go wzrokiem. Był o kilkanaście centymetrów wyższy ode mnie miał ciemne włosy i ciemną karnacje a także cwaniacki uśmieszek wymalowany na twarzy. Nie ufałam mu.
- Nie boisz się tak sama spacerować?
- Nie – odpowiedziałam i zaczęłam iść wołając swojego psa, mężczyzna złapał mnie za rękę.
- Gdzie idziesz księżniczko? Nie uciekaj bo i tak nie dasz mi rady – powiedział i przyciągnął mnie do siebie, starałam się mu wyrwać ale był ode mnie silniejszy.
- Zostaw mnie! – krzyknęłam.
- Nie zostawię cię ślicznotko – powiedział i zaczął dobierać się do mojej koszuli, nagle ktoś odciągnął go do tyłu i zaczął okładać pięściami. To był Andrzej. Szarpał się trochę z moim oprawcą aż w końcu sam mocno oberwał, może Andrzej był wyższy, ale tamten facet wyglądał jak zawodowy bokser. Zdołał uciec Wronie zostawiając go z krwawiącym nosem.
- Nic ci nie jest? – zapytałam podbiegając do chłopaka.
- Mi nic, ale co z tobą? Czy on coś ci zrobił? – dopytywał się z troską.
- Nie na szczęście pojawiłeś się w odpowiedniej porze – powiedziałam i spojrzałam w oczy siatkarza – Dziękuję – dodałam.
- Lilii na pewno wszystko w porządku?
- Tak – powiedziałam i ni stąd ni zowąd zaczęłam płakać, Andrzej niepewnie podszedł do mnie i wziął mnie w objęcia – Gdyby ciebie tu nie było…
- Ciii – zaczął mnie uspakajać machinalnie gładząc mnie po plecach – wszystko już jest w porządku, nic ci się nie stenie, jestem tu.
- Andrzej ja nie dałabym mu rady – wyrzuciłam z siebie wciąż szlochając.
- Nikt cię nie skrzywdzi, nie przy mnie – powiedział, a ja mocniej się w niego wtuliłam. Staliśmy tak jeszcze chwilę, Wrona czekał aż się uspokoję.
- Musimy pójść na policje – powiedział nagle.
- Dobrze – odpowiedziałam, wciąż w głębokim szoku. Wrona zajął się Biszkoptem, a ja nie mogłam nawet ruszyć się z miejsca. Co by się stało gdyby jego tam nie było?
- Chodźmy stąd już – powiedział i wziął mnie za rękę, poddałam mu się i pozwoliłam zaprowadzić się do jego mieszkania. W środku wciąż panował chaos ale ani Wrona nie garnął się do sprzątania ani ja nie miałam ochoty mu pomagać. Siedziałam na kanapie w salonie i uporczywie wpatrywałam się w podłogę, Andrzej siedział koło mnie w ciszy, a ja dziękowałam Bogu za to, że się tam pojawił. Znowu wybuchłam płaczem na co chłopak zareagował przysunięciem się do mnie bliżej i objęciem mnie ramieniem.
- Może chcesz żeby do kogoś zadzwonił? Do twojego chłopka, rodziców czy coś…
- Rodzice się nie pojawią tak na zawołanie a chłopaka nie posiadam – odpowiedziałam – ale możesz zrobić mi kawę? – poprosiłam.
- No jasne – powiedział i udał się do kuchni, po chwili wrócił z filiżanką czarnej kawy z ekspresu oraz herbatą. Siedzieliśmy razem w ciszy, Biszkopt spał na kanapie Andrzeja, któremu pies nie przeszkadzał. Podjęłam decyzję, że dopiero jutro pojadę na komisariat, dziś nie miałam do tego siły.
- Chyba powinnam iść – rzuciłam.
- Lilii wybacz, ale nie powinnaś,nie chcę żebyś teraz była sama – powiedział Wrona patrząc mi w oczy.
- Nie wiem Andrzej jak ja ci się za to wszystko odwdzięczę… – z moich oczu znów popłynęło kilka łez. Andrzej tylko się uśmiechnął, nakrywając mnie kocem, który przyniósł ze swojej sypialni. Tak wiele dla mnie dziś zrobił, nie mogłam wybaczyć sobie, że kiedyś tak oschle go traktowałam. Teraz było mi głupio.
*
Lilii siedziała na kanapie a ja dotrzymywałem jej towarzystwa, chociaż tak naprawdę miałem ochotę wybiec z mieszkania i znaleźć tego frajera, który chciał ją skrzywdzić. Cały drżałem na myśl o tym co mogło się stać, jej zapłakana twarz jeszcze bardziej potęgowała złość i ból. Można by rzecz, że jakaś odgórna siła maczała w tym palce. Przecież Wojtek wcale nie chciał żebym z nim poszedł, miałem zostać w domu i sprzątać. Ja jednak postawiłem na swoim i odprowadziłem przyjaciela. Mogłem nie iść przez park wybierając krótszą drogę, mogłem posiedzieć u Wojtka dłużej bo zaprosił mnie jeszcze na piwo. Byłem wściekły i szczęśliwy. Wściekły bo Lilii mogła cierpieć i szczęśliwy bo udało mi się w porę temu zapobiec. Teraz dziewczyna siedziała w moim mieszkaniu z zamkniętymi oczami – najwyraźniej zasnęła. Należał jej się teraz odpoczynek, po takim dniu. Postanowiłem przenieść ją do mojej sypialni. Lilii spokojnie spała a ja zabrałem się za sprzątanie, żeby zająć czymś myśli, robiłem to najciszej jak mogłem aby jej nie obudzić. Około trzeciej usłyszałem krzyk, krótki, niezrozumiały. Od razu pobiegłem do sypialni, Lilka siedziała na łóżku i głośno szlochała.
- Co się stało? – spytałem siadając obok niej.
- Koszmar – powiedziała tylko i wtuliła się we mnie. Znów miałem ją w ramionach. Fakt, może sytuacja mogłaby wyglądać inaczej, ale była tu, cała i zdrowa, mogłem lekko gładzić ją po głowie żeby się uspokoiła i wiedziała, że ktoś jest przy niej.
- Możesz ze mną zostać? – zapytała po chwili wciąż szlochając.
- No jasne – odparłem i usadowiłem się wygodniej. Po dwudziestu minutach znowu zasnęła oparta o moje ramie.


Szóstka :D Czytajcie i mówcie czy wam się podoba??? Buziaki :* :* :*
+ Dzięki za komentarze :* 


sobota, 5 lipca 2014

Rozdział 5


Nazajutrz obydwie pojawiłyśmy się w Toscanie i spędziłyśmy tam cały dzień. Kolejne dni mijały nam podobnie. Zuza zaczęła powoli zapominać o Damianie z czego ja bardzo się cieszyłam. Od tamtego wieczornego spaceru w ciągu ostatnich dni ani razu nie spotkałam Andrzeja, co nie zmienia faktu, że o nim nie myślałam. Ciekawość wzięła górę. Pewnego wieczoru leżąc już w łóżku otworzyłam laptopa w celu przejrzenia poczty, niestety na tym się nie skończyło. Zajrzałam na stronę miejscowego klubu, w „aktualnościach” znalazłam artykuł o nowym środkowym zespołu – Andrzeju Wronie. Nazwisko – właśnie tego potrzebowałam do dalszych poszukiwań. Po dwudziestu minutach wiedziałam już, że tak jak ja jest z Warszawy, że aby grać w Skrze odszedł z klubu w Bydgoszczy i że całkiem nieźle tańczy. Utwierdziłam się także w przekonaniu, że jest cholernie przystojny. Lilka co się z tobą dzieje dziewczyno? – zadawałam sobie pytanie. Zasnęłam z głupią myślą o tym, że może jutro uda mi się go spotkać.
Otworzyłam oczy. Promienie słońca wpadały do sypialni. Zapowiadał się piękny dzień. Piękny piątek. Przeciągnęłam się i wstałam z łóżka, wzięłam prysznic, umyłam zęby, ubrałam się i wyszłam z Biszkoptem. Wychodząc miałam cichą nadzieję, że go zobaczę. Oczywiście sama skarciłam się za takie myślenie, no ale cóż mogłam poradzić. Pochodziłam chwilę z moim psem ulicami Bełchatowa, minęłam halę Energia i skierowałam się w drogę powrotną do mieszkania. Kiedy byłam już pod blokiem ujrzałam Andrzeja, który wsiadał do swojego samochodu. Kiedy tylko mnie spostrzegł zmienił plany i z niego wysiadł.
- Dzień dobry – przywitał się z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Dzień dobry – odpowiedziałam mu również z lekkim uśmiechem.
- Chciałem zapytać… - na chwilę się „zawiesił” – może jednak zmieniłaś zdanie i wpadniesz dziś do mnie? – zapytał niepewnie, najwyraźniej odrobine się denerwując.
- Wiesz w sumie mogłabym przyjść, ale nie wiem czy pozwoli mi na to praca – odparłam – zobaczę co da się zrobić – uśmiechnęłam się promiennie do mojego sąsiada.
- Ok to jeśli będziesz chciała przyjść zapraszam od 20.
- W porządku, to w takim razie może do zobaczenia – powiedziałam i posłałam w jego stronę jeszcze jeden uśmiech.
- Do może zobaczenia – podchwycił i również się do mnie uśmiechnął. Po tym każde z nas poszło w swoją stronę. Kiedy otwierałam drzwi wejściowe na klatkę zerknęłam jeszcze na samochód. Andrzej pomachał mi i ja także odwzajemniłam jego gest.
Wróciłam do domu, przygotowałam dla siebie śniadanie wciąż myśląc o tym chłopaku. Miał w sobie coś radosnego, nie znałam go zbyt dobrze ale zawsze sprawiał, że mimowolnie się uśmiechałam. To wszystko stawało się coraz bardziej niebezpieczne. Po śniadaniu wyszłam z domu, zabrałam samochód i pojechałam do Toscany. Na miejscu przywitałam się z Marcinem i skierowałam się do kuchni w której byli już Pablo i Zuza.
- Hejo – powiedziałam na powitanie.
- Cześć – odpowiedzieli, obydwoje zajęci przygotowywaniem dań.
- Widzę, że praca wre – zaśmiałam się oglądając Zuzę i Pabla, którzy oddali się przygotowywaniu potraw – pomóc wam w czymś może? – spytałam.
- Na razie chyba nie – odpowiedział mi Pablo – jak coś to dam ci znać – dodał.
Ze względu na to, że nie chciałam przeszkadzać na kuchni postanowiłam pójść do Marcina. Otworzyłam drzwi na sale i go zobaczyłam. Siedział przy stoliku razem z Kłosem, właśnie przeglądał menu. Szybko zamknęłam za sobą drzwi, szczęśliwa że mnie nie zobaczyli – w sumie sama nie wiedziałam dlaczego…
- Nie zgadniesz kto jest naszym  gościem – rzuciłam do Zuzki. Ta spojrzała na mnie badawczo i po chwili wybuchła śmiechem.
- Chyba mi nie powiesz, że ten siatkarz?
- Tak, właśnie on.
- To może pójdziesz go obsłużyć co? – zaśmiała się a ja zmroziłam ją wzrokiem. W tej chwili Marcin podał zamówienie.
- Hej Marcin, co zamówił ten z brodą? – zapytała Zuza.
- Spaghetti carbonara – odpowiedział chłopak bez namysłu.
- Lilii chyba właśnie musisz zacząć realizować zamówienie – powiedziała moja przyjaciółka z wielkim uśmiechem na twarzy na co ja odpowiedziałam jej sławnym dla mnie wystawieniem języka.
Zabrałam się za przygotowywanie zamówienia, muszę jednak przyznać, że przy robieniu makaronu dla Wrony denerwowałam się odrobinę, chyba chciałam wywrzeć na nim jak najlepsze wrażenie moim daniem. Po dwudziestu minutach oba talerze wyszły na sale.
- Nie martw się na pewno będzie mu smakować – powiedziała Zuzia kiedy zobaczyła moją minę i kurczowo zaciśnięte na blacie palce. Ja posłałam jej tylko minkę w stylu „serio, co ty nie powiesz?”
Siatkarze po godzinie wyszli z mojej restauracji, trochę mnie to rozluźniło, sama nie wiem czemu tak na nich zareagowałam, szczególnie na Andrzeja. Posiedziałam w Toscanie jeszcze tylko kilka godzin ponieważ w końcu zdecydowałam, że pójdę na parapetówkę. Zuza oczywiście ucieszyła się, że postawiła na swoim, ja nie byłam z siebie dumna. „Coś się święci” – powtarzała co chwilę, powoli zaczynało działać mi to na nerwy ponieważ nie rozumiała tego, że nie zamierzam bardziej spoufalać się z tym gościem. W jej mniemaniu ja zaczynałam się zakochiwać. Jak można zakochać się w kimś po kilku spotkaniach? – pytałam przyjaciółki, „Wiesz istnieje coś takiego jak miłość od pierwszego wejrzenia” – odpowiadała.
O 16 wyszłam z restauracji, wsiadłam do samochodu i udałam się do sklepu z alkoholami ponieważ stwierdziłam, że nie wypada mi przyjść z pustymi rękami. Wybrałam najdroższą whisky i wróciłam do mieszkania. Po powrocie zabrałam jeszcze Biszkopta na spacer a kiedy wróciłam zaczęłam się szykować. Najpierw wzięłam kąpiel, żeby trochę się odprężyć kiedy wyszłam z wanny wysuszyłam włosy, na szczęście nie musiałam nic z nimi robić bo lubiłam ich naturalny sposób ułożenia.
Kiedy wreszcie wyszłam z łazienki udałam się do swojej garderoby żeby wybrać coś odpowiedniego. To tu zaczynały się schody. W co mam się ubrać? W końcu po przeszukiwaniu wieszaków i półek postawiłam na letnią różową sukienkę. Nie musiałam martwić się o to, że zmarznę bo w każdej chwili mogłam po coś wrócić. Nałożyłam na siebie sukienkę ale miałam jeszcze sporo czasu więc postanowiłam, że zmienię kolor paznokci. Kiedy już wyschły zabrałam się za robienie makijażu – postawiłam na naturalność. O 19.48 stanęłam przed lustrem, wyglądałam bardzo dobrze. Ostatnie poprawki niesfornych włosów, wygładzenie sukienki, zapięcie zegarka i w tym momencie rozdzwonił się mój telefon.
- Cześć mamo! – przywitałam się.
- Cześć córciu, co tam u ciebie słychać? – zapytała moja rodzicielka.
- Wszystko w najlepszym porządku – odpowiedziałam – właśnie za chwilę wychodzę na małą imprezkę – dodałam – A co u ciebie?
- U mnie w sumie też nic ciekawego, ale pewnie ci teraz przeszkadzam co?
- Nie, jeszcze nie wychodzę, więc mamy czas.
- To dobrze, bo wiesz dzwonię spytać… - przerwała na moment – może wpadłabyś do nas na początku września?
- Hmm… nie wiem czy dam radę się wyrwać – odpowiedziałam – już prędzej chyba w grudniu – dodałam.
- Zależy mi żeby to był wrzesień, bo wiesz skarbie, ja i Henry planujemy ślub – powiedziała.
- Wow serio? – zapytałam ucieszona.
- Tak, wyznaczyliśmy już datę. Samo przyjęcie i ceremonia to nic dużego, samo najbliższe grono dlatego bardzo mi zależy na tym żebyś przyjechała.
- No wiesz w takim wypadku zrobię wszystko co w mojej mocy żeby do was pojechać. Ale właściwie to dlaczego się zdecydowaliście? – spytałam z ciekawości.
- Sama nie wiem po prostu tak jakoś wyszło, zdecydowaliśmy się, że chcemy jakoś przypieczętować nasz związek w końcu już trochę jesteśmy razem, no i wiesz chyba chcemy tym wyznaczyć sobie takie nasze nowe życie.
- Rozumiem i cieszę się. Dobrze, że jesteście razem szczęśliwi i że wam się tak układa – powiedziałam z uśmiechem na twarzy, ciesząc się ze szczęścia mojej mamy. Porozmawiałyśmy jeszcze chwile razem, zrelacjonowałam jej ostatnie dni, a ona opowiedziała mi o jej sprawach. Skończyłyśmy rozmawiać dwadzieścia osiem minut po 20. Nałożyłam jeszcze szpilki i wyszłam z mieszkania.

Piątka! :) Trzymajcie, czytajcie, komentujcie. Pozdrawiam.
P.S. Dziękuję za wszystkie złożone do tej pory komentarze, przynajmniej wiem, że mam stałych czytelników.